"Miłość wybacza"
Tytuł: Miłość wybacza
Autor: Lilien
Beta: Anata
Para: Uruha x Aoi
Wiek: 15+
Gatunek tekstu: takie dziwne coś, hym, sami zdecydujcie
Ostrzeżenia: … to jest głupie, dziwne i nielogiczne?
Od autora: hym, miał być gwałt, ale nie pykło… dziwne rozkminy, dziwne zakończenie,
dziwnie nierealne… pisane ot tak…
Siedziałem sam w domu. przeglądając na swoim komputerze
stare koncerty zespołu, w którym aktualnie grałem. Za każdym razem moją uwagę
przykuwał młodszy gitarzysta. Uruha był tam taki szczęśliwy, uśmiechnięty i
radosny. Po prostu pełne życia dziecko, które kocha to, co robi. Niestety, od
pewnego czasu ja już taki nie jest. Przestałem już nawet dostrzegać w jego
oczach tych pięknych iskierek, kiedy się uśmiechał. Była tam sama obojętność. A
czasem również i ból, którego źródła nie znałem.
Tak wiele razy chciałem z nim o tym porozmawiać, przecież
byliśmy przyjaciółmi. Ale nie tylko jego radość życia uległo zmianie, jego
zachowanie w stosunku do mnie również. Teraz omija mnie z daleka, nie chce przebywać
ze mną sam na sam w jednym pomieszczeniu, a czasem nawet na mnie nie patrzy.
Jedynymi wyjątkami są koncerty. Wtedy można zauważyć cień dawnego Uru. Ja to
widzę, ale czy inni także? Chodź podczas ich trwania uśmiecha się do mnie,
normalnie odstawia wszystkie fan serwisy, to jednak wciąż zachowuje pewien
dystans. Jakby dzieliła nas niewidzialna ściana.
Westchnąłem cicho i spojrzałem na zegarek, który wisiał
na ścianie. Było już grubo po północy a ja nie spałem, chodź wiedziałem, że
muszę jutro jechać bardzo wcześnie do studia. Wyłączyłem laptopa i poszedłem do
łazienki, aby wziąć prysznic. Po chwili wyszedłem z niej i skierowałem się do
swojej sypialni, gdzie wskoczyłem na wielkie, dwuosobowe łóżko, które stało
pośrodku pokoju. Zawsze zastanawiałem się, po co je kupiłem, skoro i tak
zajmowałem wyłącznie jedną połowę. Ułożyłem się na nim wygodnie i wpatrywałem w
nocną panoramę za szklanymi, rozsuwanymi drzwiami balkonu. Rozmyślałem o Uru,
chodź nie wiem, czemu ostatnimi czasy tak bardzo zaprzątałem sobie nim głowę. W
końcu byliśmy tylko przyjaciółmi z zespołu. A przynajmniej tak sobie wmawiałem.
Często przyłapywałem sam siebie na dłuższym zatrzymywaniu wzroku na
gitarzyście, myśleniu o nim, a nawet fantazjowaniu we snach. Ale przecież już
dawno temu obiecałem sobie, że nie zakocham się znów w mężczyźnie. Nie po tym,
co zrobił mi Suigetsu. Bo przecież jak można kogoś w sobie rozkochać,
najnormalniej w świecie przelecieć i zostawić oznajmiając, że jest po prostu
zwykłą dziwką i śmiejąc się mu przy tym prosto w twarz. Po tym incydencie
odszedłem ze starego zespołu, a po pewnym czasie dołączyłem wraz z Yune do The
GazettE. Teraz jak tak się głębiej zastanowię, to zdaje sobie sprawę, że to
właśnie radość i uśmiech Uruhy wyciągnęły mnie z depresji.
- Brakuje mi starego ciebie, Kouyou. – Westchnąłem cicho
i już miałem zasypiać, kiedy nagle usłyszałem dzwonek mojego iPhona. Pomału
zwlokłem się z wygodnego łóżka i podszedłem do szafki, na której go zostawiłem.
- Halo. – Powiedziałem sennie ziewając przy tym przeciągle.
- Yuu? – Usłyszałem w słuchawce tak znajomy, ale
jednocześnie nieznany mi głos. Był lekko ochrypnięty, przygaszony, jakby ta
osoba przed chwilą płakała.
- Tak to ja.
- Z tej strony Uruha. – Moje serce zabiło szybciej.
- Uru? – Zdziwiłem się. – Coś się stało?
- Przepraszam, ale... – Urwał i przełknął głośno ślinę.
- Ale co?
- Już nic. Przepraszam, że dzwoniłem. - Chłopak rozłączył
się szybko, a ja ze zdziwieniem spojrzałem na telefon. Takie zachowanie było do
niego niepodobne. Kouyou zawsze był bardzo bezpośredni i nie bał się tego, co
pomyśli osoba, z którą rozmawia. Wykręciłem do niego numer, aby dowiedzieć się,
o co mu chodziło, ale włączyła się tylko poczta głosowa.
- Uru, co się z tobą dzieje? Martwię się. - Westchnąłem
cicho i z powrotem położyłem się na łóżku. - Jutro będę musiał z tobą
porozmawiać. - Po paru minutach usnąłem zmęczony całym dniem.
Usłyszałem jakiś cichy szelest i coś mi podpowiedziało
abym otworzyli oczy. Gdy to już zrobiłem zobaczyłem chłopaka stojącego nad moim
łóżkiem.
- Kouyou? - Szepnąłem cicho pierwsze imię, jakie przyszło
mi do głowy, ale nie zdążyłem powiedzieć czegokolwiek innego, bo już po chwili
moje usta zostały zatkane drapieżnym pocałunkiem. Chciałem zepchnąć z siebie
napastnika, ale był zbyt silny. Kiedy nadal bezsilnie się z nim szamotałem, ten
usiadł na mnie i oderwał się od moich ust.
- Tak długo… - Przyjrzałem się dokładnie mojemu oprawcy,
a był nim sam Uruha.
- Kouyou, zejdź ze mnie. – Spróbowałem się uwolnić, ale
on złapał tylko moje nadgarstki i przytrzymał je nad moją głową. – To wcale nie
jest śmieszne! – Krzyknąłem i spojrzałem w jego oczy. Było w nich coś dziwnego.
Coś, czego nie potrafiłem zidentyfikować.
Po chwili Uru znów wpił się w moje usta i brutalnie szarpnął zębami moja
wargę, przez co jęknąłem. Oczywiście on od razu to wykorzystał i
bezceremonialnie wsadził swój język do środka. Ja w tym czasie nadal próbowałem
go z siebie strącić.
- Uru proszę… - Szepnąłem, kiedy przywiązywał mi dłonie
do łóżka. – Uru… - Zero reakcji, jakby był głuchy na to, co do niego mówię.
Kiedy skończył zaczął rękami jeździć po mojej klatce piersiowej, a po chwili
dosłownie zerwał ze mnie koszulkę, którą miałem. Bałem się, ale i również nie
mogłem pojąć, dlaczego on to robi? Przecież Kouyou taki nie jest. Chyba, że ja
o nim nic nie wiedziałem. Już po paru sekundach nie miałem na sobie majtek. W
tym momencie przestałem się rzucać, a po prostu zacząłem płakać, mając
nadzieje, że to go jakoś ruszy i zostawi mnie w spokoju. Ale on nadal rozpinał
swoje spodnie. Ściągnął je razem z bokserkami i ukazał stojącą męskość. Aż tak
go podniecałem? Chłopak rozwarł szeroko moje nogi i poczułem, jak coś twardego
napiera na moją dziurkę.
- Uru proszę, nie rób tego… - Szepnąłem dławiąc się łzami
a on na spojrzał na mnie i nagle prysnęła z jego twarzy ta obojętna maska,
którą wcześniej widziałem. Popatrzył na mnie przerażonym wzrokiem a potem na
swojego członka. Cały roztrzęsiony szybko wstał, zabrał swoje rzeczy i wybiegł
z mojej sypialni zostawiając mnie przywiązanego do łóżka.
- Kouyou… - szepnąłem cicho pomału się uspokajając i
opanowując łzy. Po jakiś 20 minutach uwolniłem się, co zresztą było
zadziwiająco łatwe. Półnagi, lekko roztrzęsiony nadal leżałem na łóżku
zastanawiając się, co dokładnie się stało.
Nie pojmowałem, dlaczego Uruha to zrobił, dlaczego chciał
mnie zgwałcić.
- Uru, dlaczego? – Szepnąłem cicho a po moim policzku
spłynęła jedna łza. – Przecież ty nie jesteś taki jak on… A więc dlaczego
chciałeś… - Powoli wstałem z łóżka i ubrałem majtki, po czym poszedłem do łazienki.
Oparłem się dłońmi o umywalkę i spojrzałem na swoje odbicie w lustrze.
- Ale dlaczego nie jestem na ciebie wściekły? Nie brzydzę
się tobą? Dlaczego się teraz o ciebie martwię… - Pomału, po moich policzkach
spływały słone krople. – Dlaczego to zrobiłeś… - Spojrzałem na swoje oczy,
które po chwili rozszerzyły się w przerażeniu. Parę sekund zajęło mi dotarcie
do mojej szafy i wyciągnięciu z niej jakiś czystych ubrań. Nie obchodziło mnie
teraz czy do siebie pasowały, czy nie. Chciałem jak najszybciej dostać się do
niego. W biegu złapałem kluczyki i zamknąłem mieszkanie, po czym spróbowałem
dostać się na parter. Dopiero, kiedy siedziałem już w samochodzie zacząłem
zastanawiać się, dlaczego ja właściwie to robię…
Kiedy byłem w mieszkaniu przypomniały się jego oczy.
Zawsze piękne, wyrażające całą gamę uczyć, a wtedy beznamiętne, puste, bez
uczuć. Oczy osoby, która miała dość życia, która chciała umrzeć. Byłem niemal
pewny, że brał coś i że weźmie to raz jeszcze. Jechałem samochodem niemal
przekraczając dozwoloną prędkość. Chciałem być przy nim, upewnić się, że żyje.
Tak bardzo chciałem powiedzieć mu, że się nie gniewam, że mu wybaczam i żeby
nie robił nic głupiego. Chciałem z nim porozmawiać. Tylko nie wiedziałem,
dlaczego tak bardzo boje się, że ten chłopak zniknie z mojego życia.
Kiedy wbiegłem do holu apartamentowca, w którym mieszkał
od razu skierowałem się do windy. Portier popatrzył na mnie tylko i lekko
skinął głową na powitanie. W końcu wiedział, kim jestem i najprawdopodobniej,
do kogo zmierzam. Gdy wjechałem na przedostatnie piętro wybiegłem z niej a
zatrzymałem się dopiero pod jego drzwiami.
- Kouyou... - Szepnąłem do siebie i lekko nacisnąłem
klamkę. Ku mojemu zdziwieniu drzwi się otworzyły. Fakt bałem się, że chłopak
znów spróbuje mnie zgwałcić, że tym razem mu się to uda. Ale chyba najbardziej
bałem się tego, że pewnie bym mu się oddał. Bo nie oszukując się, podobało mi
się to, co wtedy robił. Fakt byłem wtedy przerażony, w końcu mój najlepszy
przyjaciel włamuje mi się do mieszkania i próbuje mnie przelecieć, ale
jednocześnie coraz bardziej mnie to podniecało. Po pierwsze: chyba od zawsze
miałem masochistyczne zapędy. Po drugie: zdałem sobie teraz sprawę, że ten
mężczyzna nie był mi nigdy obojętny. Zawsze przy mnie, zawsze uśmiechnięty.
Mogłem mu się wygadać, wypłakać, a jego szczery i piękny uśmiech odganiał ode
mnie wszystkie przeciwności losu. Tak bardzo broniąc się przed miłością, nie
zauważyłem, że zakochałem się w Uru. A co najgorsze - nie zdawałem sobie
sprawy, że on we mnie też.
Wbiegłem najpierw do sypialni i kuchni modląc się, aby
nic mu nie było. Niestety po otworzeniu drzwi do łazienki moje nadziej prysły
niczym mydlana bańka.
Chłopak leżał nieprzytomny na podłodze a w ręce trzymał
opakowanie po jakiś tabletkach. W parę sekund znalazłem się przy nim i
sprawdziłem czy oddycha.
- Uru... - Szepnąłem cicho, a po moich policzkach znów
popłynęły łzy. Żył. - Uru proszę otwórz oczy... Popatrz na mnie... - Chłopak
powoli zrobił to, o co go prosiłem i uśmiechnął się blado.
- Czy tak wygląda śmierć? - Szepnął słabo i spróbował
dotknąć mojego policzka.
- Nie idioto. - Położyłem mu głowę na swoich kolanach i
głaskałem uspokajająco. - Nie pozwolę ci umrzeć. - Pociągnąłem nosem i wyjąłem
telefon, aby zadzwonić na pogotowie. Wybrałem numer i czekałem, z sekundy na
sekundę coraz bardziej się niecierpliwiąc.
- Dzień dobry pogotowie, w czym mogę pomoc?
- Moj kolega wziął jakieś tabletki, chyba silne
antydepresanty (Dop. Aut. Przedawkowanie antydepresantów tak jak i leków
nasennych może spowodować śmierć, często wybierany i bezbolesny sposób) i jest
teraz nieprzytomny.
- Oddycha?
- Tak, ale słabo. - Kłamałem, ale wiedziałem, że wtedy
szybciej przyjadą, a co za tym idzie, że go uratują. – Proszę jak najszybciej
przyjechać. - Podałem jej wszelkie potrzebne informacje i swój numer na
komórkę.
- Karetka będzie za 5 do 10 minut. Proszę przy nim
zostać. - Rozłączyłem się i odrzuciłem telefon na bok łapiąc Kouyou za rękę i
splatając nasze palce.
- Dlaczego? - Wychrypiał cicho patrząc na mnie oczami,
które nadal szkliły się od płaczu. - Powinieneś mnie nienawidzić... Chcieć
mojej śmierci... Yuu... - Starłem palcem łzę, która spływała po jego policzku.
- Kouyou nic mi przecież nie zrobiłeś. – Uśmiechnąłem się
do niego blado. - Rozumiesz? Nic się nie stało! - Tym razem krzyknąłem przez
łzy. Bo przecież się opanował, zrozumiał, że źle robi. - Nie możesz umrzeć. Nie ty...
- Yuu... - Zauważyłem, że chłopak ma coraz mniej siły, a
jego głos jest coraz słabszy.
- Ciii… Nie mów już nic...
- Ja cię kocham... - Wyszeptał. - Ale nie miałem już
siły. Chciałem umrzeć. Wziąłem tabletki.... - Wziął głęboki oddech. - Chciałem
się pożegnać, powiedzieć, że cię kocham... Jak spałeś... - Zrobił krótka
przerwę, aby odpocząć, ale przez cały czas patrzy mi prosto w oczy i mocno
ściska moją dłoń. - A potem spokojnie odejść... Przepraszam... Ja...
- Cicho! – Krzyknąłem i przytuliłem policzek do jego
czoła przyciągając go przy tym bliżej siebie. - Wybaczam ci... Wybaczam,
rozumiesz?! Ale nie odchodź.. - Płakałem
niczym małe dziecko i przytulałem jego słabe ciało. Nie chciałem, aby odszedł,
nie chciałem, aby mnie zostawiał. Przecież go kochałem. - Nie zostawiaj mnie,
proszę. – Delikatnie pocałowałem go w czoło - Bo tego ci nie wybaczę.
- Yuu… - Szepnął cicho…
- Kouyou?! Kouyou otwórz oczy! Proszę… Kocham cię!
Rozumiesz, ja cię kocham… Przepraszam cię… Nie umieraj… Proszę, nie zostawiaj
mnie… Kouyou…
Stałem na balkonie opierając się o barierkę i dopalałem
swojego papierosa. Od tamtego wydarzenie minęły już ponad trzy miesiące. Przez
pierwszy jakoś się trzymałem, ale później było ze mną coraz gorzej. Z jednej
strony obwiniałem się za to, co się stało, a z drugiej bez towarzystwa Kouyou
ja po prostu umierałem wtedy od środka.
W pewnym momencie usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi.
Poczułem jak ktoś delikatnie oplata mnie w pasie i kładzie mi brodę na
ramieniu.
- Nad czym tak myślisz, kochanie? – Spytał się mężczyzna
owiewając mnie tym samym swoim ciepłym oddechem.
- Nad tym, co się stało. – Westchnąłem cicho i zgasiłem
papierosa w popielniczce. – Wiesz, że gdyby nie ty to bym to zrobił?
- Wiem o tym. – Poczułem jego usta delikatnie muskające
mój policzek. - Jak leżałem w śpiączce
to was cały czas słyszałem. Rodziców, Reite, Ruki’ego, Kai’a i ciebie. Każdego
dnia czekałem aż przyjdziesz do mnie i zaczniesz mówić, bądź trzymać tylko
lekko moją dłoń, ja to czułem. – Uruha spojrzał w dal. - Ale wtedy się nie pojawiłeś, nie przyszedłeś
do mnie zaraz po porannej wizycie pielęgniarki. Wiedziałem, że coś się musiało
stać.
- I się obudziłeś. – Stwierdziłem z uśmiechem opierając
się lekko o niego.
- Tak. – Zaśmiał się. – Nie mogłem pozwolić, aby umarł
ktoś kogo kocham. I to przeze mnie. – Ostatnie zdanie dodał już ciszej, tak
abym go nie usłyszał.
- Mówiłem ci, że…
- Aoi nie oszukujmy się. Gdybym wtedy tego nie zrobił… -
Uruha puścił mnie i oparł się o barierkę patrząc mi prosto w twarz.
- To, co?! – Krzyknąłem i podszedłem do niego kładąc
swoje dłonie obok jego i patrząc mu prosto w oczy. – Ile razy mam ci mówić, że
nic się nie stało? Przecież nic mi nie zrobiłeś, opanowałeś się. Zrozum, jakbym
miał ci to za złe to by cię tutaj na pewno nie było!
- Ja… Yuu… Ja sobie tego nigdy nie wybaczę. – Delikatnie
starłem łzy z jego policzka.
- Kouyou, ale ja ci wybaczyłem już dawno. – Delikatnie
musnąłem jego wargi. – Proszę, nie
wracajmy już do tego. Nigdy.
- Obiecuję kochanie. – Wtuliłem się w jego tors, a on
objął mnie mocno rękami, jakby chciał, abym mu nie uciekł. – Kocham cię.
- No ja ciebie też, ale mnie troszkę dusisz. – Zaśmiałem
się.
- Przepraszam. – Uruha puścił mnie i uśmiechnął się
przepraszająco. – Właśnie, miałem ci powiedzieć, że jest już po 20 i powinieneś
się zbierać.
- Co?! – Pobiegłem do swojej sypialni i zacząłem szukać
czegoś sensownego do ubrania. – Jak się spóźnię to mnie zabiją!
- Ja im na to nie pozwolę. – Chłopak położył się na moim
łóżku i obserwował moje poczynania. – Weź pod to tą czarną bokserkę.
- Tę? – Rzuciłem w niego bluzką.
- Albo lepiej tę czarną koszule z nadrukiem. Będzie
lepiej wyglądała do tych spodni. – Westchnąłem zrezygnowany i zacząłem jej
szukać w szafie.
- O tę ci chodzi?
- Pokazałem mu jedną.
- Aha. – Ubrałem ją szybko i zabrałem z szafki jakieś
dodatki oraz moje ulubione okulary.
- I jak? – Pokazałem mu się.
- Dla mnie pięknie. – Zaśmiał się. – Ale pamiętaj, że
jest zimno. – Zmrużyłem lekko oczy i zabrałem swoją skórzaną kurtkę z wieszaka.
- Zachowujesz się jak moja mama. – Żachnąłem się siadając
obok niego i lekko odgarniając mu włosy z czoła.
- Muszę o ciebie dbać. – Chłopak zaśmiał się i podniósł
do siadu. – Ale wolałbym, jakbyś to ze mną gdzieś wychodził wieczorami, a nie z
nimi. – Zaśmiałem się i pocałowałem go lekko w policzek.
- Z tobą wole jadać śniadania. – Uruha lekko się
zarumienił, ale wstał i razem ze mną wyszedł z mieszkania.
- Więc wpadnę jutro. – Objąłem go lekko w pasie i
pocałowałem czule.
- Będę czekał.
Właściwie, chodź byliśmy już parą od półtora miesiąca, to
jeszcze się nie kochaliśmy. Miałem wrażenie, że Uru bał się mnie skrzywdzić,
czy nawet dotknąć. Ale ja powoli i cierpliwie pokażę mu, że to, co się wtedy
stało nie jest dla mnie traumą i że nie jestem z porcelany. Uświadomię mu, że
tamto wydarzenie jest w jakiś sposób dla nas ważne, bo przecież inaczej nie
uświadomiłbym sobie, że go kocham. Nadal uważałbym, że miłość nie jest dla
mnie.
Uruha przyszedł do mnie rano, wcześnie rano. Zjedliśmy
razem śniadanie i powlekliśmy się do studia na kolejną próbę. Ale ten dzień był
inny, bo razem spędziliśmy również noc. Cóż, może moje nadzieje spełnią się
wcześniej niż oczekiwałem? To niech pozostanie moją i jego tajemnicą. Ale
jedyne, co jest dla mnie pewne, to to, że pomimo tego, co razem przeszliśmy, ja
go nadal kocham, a może nawet i bardziej.
KONIEC <3
Źle ze mną O_o przez chwilę myślałam, że pod koniec Aoi z duchem rozmawia.. no, ale dobrze, że był happy end xD nie lubię, gdy giną bohaterowie zbytnio
OdpowiedzUsuńUf... Dobrze, że to się tak skończyło! Xd
OdpowiedzUsuńMyślałam, że umrze !